Było super, za szybko minęło i jak pomyślę, że musi upłynąć znów prawie cały rok - tracę dobry humor. Urlop spędziłam na ukochanej wsi, gdzie wszystko jest inne niż w mieście, gdzie życie toczy się swoim rytmem, gdzie można podziwiać urodę poranków. Znowu utwierdziłam się w przekonaniu, że miasto nie jest dla mnie, że nigdy go nie pokocham, ja już nawet chyba nie darzę go sympatią. Brakuje mi własnej przestrzeni, popołudnia z kawą przy stoliku pod wierzbą, hamaka rozciągniętego między drzewami, świerszczy wieczorną porą...tysiąca innych rzeczy, których miasto nigdy mi nie da. Kiedy patrzę na moje szczęśliwe dzieci biegające od rana do wieczora, boso, umorusane od góry do dołu, to wiem, że to jest moje miejsce - "wsi spokojna, wsi wesoła..."
Lubię swoje mieszkanie w Krakowie, bo to nasza ostoja, ale jeden krok za próg uświadamia mi, że nic więcej prócz tego nie należy do mnie. Gdzieś tam w środku noszę tę tęsknotę.
Ale żeby nie było tak nostalgicznie, to pokażę, co udało i się udłubać w czasie urlopu.
1. Trzy filcowe sukienki, które nie potrzebują panienki. Dobrze spełniają rolę igielników, ponieważ dół sukienek jest wypełniony watką. Fajna zabawa kolorami i przeróżnymi ozdóbkami. Muszę jeszcze obmyśleć im ładne wieszaczki. Myślę, że jeszcze kilka powstanie. Czerwona to królik doświadczalny, ma najwięcej niedociągnięć.
I razem:
2. Odnowiłam 4 krzesła, które odstały kilka lat. Oczyściłam, zaszpachlowałam ubytki i pomalowałam farbą akrylową Caffe latte, do tego delikatne szablony (znaleziony w necie, wycięty na sztywnej folii nożykiem do tapet) w kolorze leśnych owoców. Była to moja pierwsza zabawa z "meblami", więc były też pewne trudności. Krzesła przeznaczone są do ogrodu, więc długo zastanawiałam się, czym je potraktować. Po oczyszczeniu okazało sie, że są dość zniszczone (to poniżej było w najlepszym stanie), miały czarne przebarwienia - bałam się, że bejca może ich nie pokryć. Olejną obchodziłam szerokim łukiem. Wybrałam akrylową, która wiem, że na zewnątrz się nie nadaje. Myślę teraz o pokryciu ich jakimś lakierem (ale jakim?), żeby zabezbieczyć chociażby przed wycieraniem się farby. Z szablonami też był ogromny kłopot, ponieważ Dekoral jest bardzo rzadki (za to pięknie pachnie) i szablony podciekały, poza tym powierzchnia była wklęsła, więc dodatkowo przysparzało to problemów. Z siostrą chyba 5 razy nakładałyśmy szablony i usuwały, ale w końcu udało się - nie są idealne, domalowałam rażące niedoróbki i teraz, jak na pierwszy raz, nie wstyd chyba na takich krzesłach usiąść. A tak się prezentowało jedno z nich przed:
Teraz wygląda tak:
Pozdrawiam serdecznie i wyruszam nadrabiać zaległości blogowe - mnóstwo dobrej lektury mnie czeka :)
Życzę Ci pieknych chwil po urlopie by wrażenia wakacyjne pozostały długo i podziwiam igielniki :) Pozdrawiam goraco
OdpowiedzUsuńPiękne te igielniki sukienkowe. Super pomysł!
OdpowiedzUsuńech trzba zyc niestety w mysl zasady, jesli sie nie ma co sie lubi.... no nie powiem pracowity mialas urlop:) :)
OdpowiedzUsuńNettiko - będę je pielęgnowała w sercu przynajmniej do następnego urlopu.
OdpowiedzUsuńJetel - witaj na moim blogu :)
Blogu niedzielny - otoż to :) Przy takiej pracy można się na szczęście super relaksować - miałam tę przyjemność :)
Dziękuję Wam i pozdrawiam.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńsukienki powaliły mnie na kolana - prześliczne są!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie,
http://decou-galeryjka.blogspot.com/
zapraszam przy okazji do zapisania się do BAZY WYMIANKOWEJ, która dzięki nam wszystkim stanie się składnicą nieskończonej ilości prezentów dla nas i naszych bliskich!:)
http://baza-wymiankowa.blogspot.com/