7 sierpnia 2009

Być jak David Copperfield :)

A wszystko zaczęło się od zielonej spódnicy, którą z rozpędu wrzuciłam z praniem. Jak można się domyśleć, po skończonym praniu cała reszta miała kolor pistacjowy. Byłam delikatnie mówiąc - wku...rzona, chociaż na szczęście nie były to ubrania wyjściowe; takie tam piżamki dzieci, bluzka Jaśka w paseczki biało-żółto-turkusowe (ten ostatni kolor będzie ważny w dalszej części opowieści :), która co prawda była już prawie za mała, ale bardzo ją lubiłam. Pranie przeleżało jakiś czas w oczekiwaniu na moją wenę. Upranie po raz kolejny jakoś mnie nie przekonywało, wersję z Vanishem, nie wiedzieć dlaczego, też odrzuciłam. W końcu sięgnęłam po rynkowy produkt do tego typu zadań. Ten oto:













Co prawda była informacja: "Ważne!", ale przecież wiadomo, że nie wszystko co ważne jest rzeczywiście godne uwagi. I tu się pani gospodyni poślizgnęła. Niby napisali, żeby zrobić próbę na tkaninie w niewidocznym miejscu (a gdzie taka Jaśkowa bluzeczka ma niewidoczne miejsce, to ja nie wiem). Zgodnie z przepisem zanurzyłam wszystko na całą noc w preparacie i rano...poczułam się jak Copperfield. Z bluzeczki Jaśka zniknęły turkusowe paski, z rękawów piżamki Ali różowy, spodenki z żółtych zmieniły się w ecru itd. Niestety, ten czar działa tylko w jedną stronę. Mam nadzieję, ze na tym moje związki ze znanym iluzjonistą zakończę i ku przestrodze innych - jednak instrukcje trza czytać, nie lekceważyć ich. I mimo, że środek okazała się skuteczny, dla mnie aż nader, więc chyba już się na niego po raz drugi nie skuszę. Na plamy nic super skutecznego jakoś nie mogą wymyśleć, ale zjadacze kolorów mają rewelacyjne :)