25 czerwca 2010

Say, say, say...


Chociaż słuchałam czasem jego muzyki do znudzenia...nie znudziła mi się

8 czerwca 2010

Ślubne reminiscencje i prezenty

     Bardzo opuściłam się w aktualizowaniu swojego bloga, ale ostatnie 2 miesiące były tak napięte, że miejsca na pisanie zabrakło. Wszystko z powodu pewnego ślubu, który odbył się w ostatnią sobotę maja przy akompaniamencie skrzypiec, pięknie śpiewającego chóru i słonecznej pogody. Ślub siostry męża wymagał szczególnych przygotowań, które należało rozłożyć w czasie. Nie wspomnę tu o kompletowaniu garderoby dla wszystkich członków rodziny i przygód np. z moimi butami, których los do końca stał pod znakiem zapytania, ponieważ musiały dojechać z daleka, a powódź im to utrudniała. Ale udało się i w pełnym uzbrojeniu stawiliśmy się na wyznaczoną godzinę.
     Ślub był wyjątkowy. Rodzice Państwa Młodych włożyli mnóstwo wysiłku w przygotowania. I można powiedzieć, że oprawa każdego ślubu jest podobna, bo każda panna młoda wygląda pięknie w ślubnej sukni, bo podniosły nastrój robi swoje...ale to za mało. Często to jest wszystko, co po takiej uroczystości zostaje. Tu widać było coś jeszcze - Młodzi naprawdę dobrze przygotowali się do tego dnia. To była prawdziwa Komunia dwojga ludzi i Ich głęboka radość, która udzielała się nam - gościom. Cieszę się, że dane mi było uczestniczyć w tym wydarzeniu.  Msze ślubne zawsze przeżywam też jako coś bardzo osobistego, jako odnowienie swoich przyrzeczeń ślubnych i  rodzaj rachunku sumienia - jak wypełniam złożone mojemu mężowi obietnice.
       A teraz o prezentach. Chciałam, żeby prezent nie był jedną z wielu rzeczy ze sklepowej półki. Myślałam o tym na długo przed ślubem. Już nawet w planach robótkowych na 2010 r. pojawił się pomysł wyhaftowania Młodym chyba piwonii, w nawiązaniu do przewijającego się motywu w dekoracjach ślubnych. Sala była przystrojona piwoniami, panna młoda miała bukiet z pastelowo-różowych piwonii, więc stąd mój pierwotny zamysł. Później stwierdziłam, że może jednak tych piwonii za dużo będzie, więc optowałam za cudownym bukietem irysów, który też nie doczekał się realizacji (ale na pewno przyjdzie na to czas :). Po intensywnej myślenicy wróciłam do korzeni :) i zdecydowałam, że najbardziej osobistą pamiątką, ze swoją czytelną symboliką będzie ten oto tryptyk:


Nie myślałam nawet, że w końcowym efekcie będzie to taki kawał obrazu - passe partout zrobiło swoje :) Podobał się, więc jest to dla mnie najlepsza nagroda.
      Poza tym, już nie w ramach prezentu, ale na prośbę Panny Młodej, ozdobiłam motywami piwonii dwie kasetki, w których Młodzi składali kartki z życzeniami...i nie tylko :) od gości:





Trochę zdjęć się nazbierało. Teraz powoli muszę przygotować warsztat na urlop, który już za miesiąc, coby się nie nudzić, gdyby pogoda nie nastrajała plenerowo. Pozdrawiam wszystkich odwiedzających mnie serdecznie i życzę cudownej pogody w czerwcu.